sobota, 13 października 2018

"Summer wars" - recenzja

Tytuł: Summer wars 
Autor: Mamoru Hosoda (oryginał); Iqura Sugimoto (rysunki); Yoshiyuki Sadamoto (projekt postaci)
Gatunek: seinen, dramat, komedia, okruchy życia, rzeczywistość wirtualna
Wydawnictwo:
Waneko
Data wydania:
2018 (luty, kwiecień, czerwiec)
Cena okładkowa: 21,99 zł
Ilość tomów: 3

Opis z tyłu tomu:  
Kenji chodzi do drugiej klasy liceum. Podkochuje się w starszej koleżance, Natsuki, która nieoczekiwanie zleca mu pracę wakacyjną w domu swojej prababci. Nastolatkowie wybierają się tam razem, a na miejscu okazuje się, że owa "praca" ma polegać na udawaniu narzeczonego Natsuki! W posiadłości odbywa się 27-osobowy zjazd rodzinny, ale Kenji, choć przytłoczony zamieszaniem, jakoś daje radę przetrwać pierwszy dzień. W nocy dostaje podejrzanego maila z szyfrem matematycznym. Gdy rozwiązuje zadanie, nieświadomie wywołuje lawinę nieszczęść. 

Jestem typem osoby, która zawsze woli sięgnąć po papierową wersję jakiegoś dzieła, czy to książki, czy też mangi, z drugiej strony jednak strony jestem strasznie nieufna w stosunku do japońskich komiksów, które powstają na podstawie filmów. Serią "Summer wars" nie byłam na tyle zainteresowana, aby zaraz po premierze pokusić się o zakup, jednak przez cały ten czas miałam ten tytuł gdzieś z tyłu głowy jako krótką historię, którą chciałabym zrecenzować. Na dzień dzisiejszy jestem już po lekturze całości, i pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to: "Nie tego się spodziewałam...".
Zanim zabierzecie się do czytania recenzji, chcę Was ostrzec, że znajdować się w niej będą spoilery - mniejsze lub większe. Nie będę ich ukrywać, jako że jednak to głównie ich będę potrzebowała do wyrażenia mojej opinii o tej mandze, czujcie się ostrzeżeni!


Siedemnastoletni Kenji to całkiem zwyczajny chłopak, a przynajmniej za takiego się uważa, chociaż jest świetny z matematyki i prawie został reprezentantem Japonii w olimpiadzie. Pewnego dnia popularna w szkole dziewczyna, w której zakochany jest nasz główny bohater, prosi go o podjęcie pracy w jej rodzinnym domu podczas wakacji. Na miejscu okazuje się, że Kenji ma udawać narzeczonego Natsuki, a ten fakt i jego skryta natura powodują, że trudno mu się odnaleźć w domu pełnym członków rodziny Jinnouchi. 
Jakby tego było mało, chłopak dostaje tajemniczą wiadomość pod tytułem "Rozwiąż mnie", ze skomplikowanym wielocyfrowym kodem. Kiedy Kenjiemu udaje się go rozwikłać, okazuje się, że w ten sposób łamie on zabezpieczenia systemu Oz - wirtualnego świata internetowego, na którym oparte jest właściwie wszystko - począwszy od wielkich firm, skończywszy na... sterowaniu asteroidą przez wojsko japońskie.

Na początku recenzji napisałam, że spodziewałam się czegoś innego - nie zagłębiając się za bardzo w opisy zamieszczone na tomikach, myślałam, że "Summer wars" to bardziej okruchy życia przeplatane romansem - no bo powiedzcie mi, czy po tych beztroskich wakacyjnych obwolutach jesteście w stanie odgadnąć, że będziemy mieli do czynienia z intrygą na skalę światową? Sądziłam, że gdzieś tam w tle będziemy mieli wątek jakiejś gry komputerowej, ale sama fabuła skupiać będzie się bardziej na romansie głównych bohaterów. Z filmową wersją nie miałam wcześniej styczności, stąd też moje zaskoczenie, ale nawet nie to jest największą bolączką tego tytułu.


Ci z Was, którzy siedzą w mangowym świecie już od pewnego czasu, pewnie doskonale zdają sobie sprawę ze schematyczności mang. "Summer wars" nie jest w tym przypadku wyjątkiem, będąc serią naprawdę bardzo schematyczną, w dodatku często naprawdę przewidywalną. Dziwnym zrządzeniem losu to właśnie Kenji wyjeżdża na wieś, do rodziny popularnej i lubianej w szkole dziewczyny (udając jej narzeczonego), gdzie okazuje się, że jeden z ich członków jest najsilniejszą postacią z Oz, a drugi z kolei powoduje poważną awarię tego systemu, przez co świat staje na głowie. Seria czasami się z tej schematyczności wyłamuje, co nie zmienia faktu, że trudno czytelnikowi wyczuć jakiekolwiek napięcie w wydarzeniach dziejących się w mandze - w świecie naszych bohaterów, wszystko w głównej mierze oparte jest na systemie Oz. Każdy na świecie, kto ma telefon komórkowy, ma tam swój profil: od zwykłych ludzi, na prezydentach kończąc. I w tym właśnie systemie, wyglądającym i działającym trochę zbyt infantylnie jak na to, co tam się dzieje, wojsko japońskie ma konto do sterowania asteroidą, a prezydent może za jego pośrednictwem użyć broni atomowej. Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć, jak ktokolwiek w wykreowanym w "Summer wars" świecie mógłby uznać, że opieranie tak ważnych rzeczy na takim systemie jest bezpieczne (i w dodatku wygląda poważnie, bo pozwolę sobie przypomnieć, że awatary ludzi w Oz wyglądają typowo "kawaii"). Ogólnie opieranie całego świata na jednym systemie nie wydaje się zbyt rozsądne, prawda?

Nawet to nie jest moim największym problemem. Jest nim to, jak autorzy próbują nam wmówić, że czwórka dzieciaków jest w stanie uratować cały świat, prowadząc proste bijatyki w systemie Oz. Czytając ten tytuł, czułam się w pewien sposób dotknięta - wydawało mi się, jakby ta historia przedstawiała nam całe społeczeństwo jako upośledzone. Naprawdę nikt nie był w stanie niczego zrobić z wirusem w tym systemie, tylko podołały temu dzieciaki? Serio siedemnastoletni chłopak, owszem, uzdolniony matematycznie, ale dalej siedemnastoletni chłopak, jako jeden z kilkudziesięciu (!) ludzi na całym świecie, był w stanie rozwiązać szyfr, który dostał na swój telefon komórkowy? I właściwie dlaczego ten kod był tak prosty, że on dał radę go rozwiązać? I na tym systemie oparte miało być dosłownie wszystko? Bo właściwie poza czwórką naszych bohaterów, nikt niczego nie robi w kierunku rozwiązania tego problemu, albo robi to naprawdę nieudolnie. O tym, że w pewnym momencie bitwy Natsuki otrzymała od administratorów Oz artefakt sprzyjający szczęściu nawet nie wspomnę, bo jakoś mój mózg nie potrafi zakodować, że za pomocą tego samego systemu prezydent może kliknięciem jednego przycisku użyć broni nuklearnej (ale podczas lektury niesamowicie mnie to rozśmieszyło, więc ten fragment nawet mi się spodobał). Po lekturze całości odnoszę więc wrażenie, że ta manga to przerost treści nad formą, i pewnie teraz brzmię, jakby czytanie tego tytułu sprawiało mi fizyczny ból, ale wiecie co? Tak wcale nie było.

Mimo wszystkich tych dziwactw i naciąganych rozwiązań fabularnych, "Summer wars" czytało się... okej. Nie była to lektura przeraźliwie męcząca czy też irytująca - ja w swoim mangowym życiu niejedno już widziałam i czytałam, więc też trudno zrobić na mnie jakieś większe wrażenie. Jeśli spojrzy się na ten tytuł z dużym przymrużeniem oka, to może on stać się neutralnym średniaczkiem na zabicie jakiegoś nudnego popołudnia, ale niestety, raczej jednorazowym.

Kreska w "Summer wars"... po prostu jest. Nie jest w żaden sposób spektakularna czy wyjątkowa - co najwyżej trochę niedbała, ale równocześnie całkowicie poprawna. Było parę kadrów, nad którymi można było na chwilę przystanąć, ale szczerze mówiąc, nie ma tu niczego na tyle wyjątkowego, żeby dłużej o tym pisać.

Manga wydana została przez Waneko i liczy sobie trzy tomy, będąc już od dłuższego czasu serią zakończoną. Pod śliską obwolutą na okładce każdego tomiku znajduje ten sam rysunek wieży z systemu Oz. W środku tomików znajdziemy po cztery kolorowe strony, z których jedna przeznaczona zawsze jest na spis treści. Czarno-biała część mang wydrukowana została na dobrej jakości papierze, na którym nie dopatrzyłam się żadnych błędów w druku. Wszystko w porządku jest również z tłumaczeniem, korektą i onomatopejami, więc jeśli chodzi o aspekty techniczne, to naprawdę nie mam do czego się przyczepić.


Czy mogłabym więc komuś polecić ten tytuł? Jeśli komuś nie przeszkadza, że zainwestuje w trzytomową serię, która właściwie jest na raz, a później najprawdopodobniej zostanie odłożona na półkę, to czemu nie? Jednak ze swojej strony radziłabym najpierw rzucić okiem na film pod tym samym tytułem, a kiedy on się spodoba, zastanowić się nad zakupem mangi, w której, jak informuje reżyser anime, niektóre wątki zostały znacznie bardziej rozwinięte.

Co myślicie o tej mandze? ^^



Za egzemplarze recenzenckie dziękuję wydawnictwu Waneko!

14 komentarzy:

  1. Też myślałam że to obyczajówka/romans :o
    Po twoim opisie ten system naprawdę wydaje się kompletnie absurdalny i nierealny. Serio nie mieli żadnych dodatkowych zabezpieczeń?!
    Już się powoli przyzwyczajam że w mangach i anime nastolatek ZAWSZE musi być geniuszem i być we wszystkim lepszy od reszty ludzkości. Na początku strasznie mnie ten motyw irytował.
    Kiedyś obejrzę film, z mangi na razie zrezygnuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, więc nie tylko ja zostałam oszukana przez te obwoluty. :D
      Nie mam pojęcia jak to miało działać, że jeden wirus spowodował chaos na całym świecie, i nikt, kto zaprogramował ten system nie dał mu rady, a grupka nastolatków to zwalczyła. Wydaje mi się, że oni powinni mieć większą wiedzę/dużo lepszy sprzęt do tego typu akcji, ale tutaj to chyba nie działa. XD
      Tak, ja jestem już w sumie przyzwyczajona. Nie przeszkadza mi to tak bardzo, kiedy jest to dobrze zrobione, tzn. ma ręce i nogi, ale tutaj ten schemat jest tak naciągany, że to aż boli.
      Z tego co patrzyłam, to wizualnie film nawet wygląda lepiej od mangi, więc to faktycznie dobry plan. :>

      Usuń
  2. Tak jak się spodziewałam, mogę się tylko podpisać pod Twoją opinią na temat tej historii. Noo, chociaż może nie do końca, bo akurat mnie w wersji filmowej irytowała, więc zakładam, że i w tej tak samo. Pamiętam, że miałam też więcej zastrzeżeń i punktów, do których bym się doczepiła, ale po paru miesiącach już praktycznie ich nie pamiętam, co w sumie też za dobrze o historii nie świadczy ;p Jedno, co mi jeszcze tam zostało w pamięci, to że w tej rodzinie była jakaś cała wielka horda ludzi, których jedynym zadaniem było... no, bycie sobie i kręcenie się gdzieś tam w tle, ale z jakiegoś powodu film zdawał się zakładać, że los tych wszystkich randomów mnie obchodzi. O, i jeszcze podejście p.t. "kataklizm na skalę światową? a co nas to, my tu musimy mecz oglądać!". Um, jeśli to miało mnie do tych kartonowych ludków pozytywnie nastawić, to... no raczej nie, panie Hosoda ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wersji filmowej bardziej podoba mi się oprawa graficzna, także pod tym względem mogłoby być lepiej. XD
      Czytałam ten tytuł dwa tygodnie temu, i tak właściwie też większość już zapomniałam...
      Dokładnie, bardzo dobrze ujęłaś sytuację z rodziną. XD Tak właściwie, to tylko ta prababcia była tam w jakiś sposób ważna, reszta sobie egzystowała, i nawet nieszczególnie ich rozróżniałam jeśli mam być szczera. :>
      To z meczem faktycznie baaardzo mało realistyczne, ale jakoś mnie tak ujęło za serce. XD

      Usuń
  3. Trochę się zaczęłam bać tego tytułu po twojej recenzji >< Ale myślę, że zamiast mangi, najpierw obejrzałbym film, żeby zaznajomić się z tymi dzieciakami ratującymi świat (również sądziłam, że to wakacyjny romans i okruchy życia XD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film jako pierwszy to zdecydowanie dobry pomysł. :)
      Jeśli się zdecydujesz obejrzeć, to możesz dać znać, czy się podobało. ^^

      Usuń
  4. Kurczę, chciałam przeczytać recenzję, ale przestraszyłam się spoilerów, bo za film zabieram się, cóż, od lat. Ale może jak już go obejrzę, to wrócę do Twojej recenzji mangi. ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że możesz przeczytać wszystko w tej recenzji oprócz tych dwóch dużych akapitów. Co prawda z racji braku spoilerów zbyt dużo konkretów się tam nie znajduje, ale zawsze coś. XD

      Usuń
  5. Ja mam wrażenie, że historie tego typu najlepiej sprawdzają się jako film... Zwłaszcza jeśli taki film był pierwszy, a manga przygotowywana jest jako pamiątka po nim ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się wydaje, że ta historia lepiej wyglądałaby w wersji filmowej, obawiam się jednak, że dalej nie byłoby nic wykraczającego poza przeciętność. :<

      Usuń
  6. Widząc okładkę stwierdziłam, że kreska jest trochę podobna do Evangeliona. Potem przeczytałam opis i byłam pewna, że to tytuł nie dla mnie. Fabuła przedstawiała się po prostu głupio i czytając Twoja recenzje widzę, że miałam racje. Nie wiem dlaczego Waneko to wydało i dla kogo. Ale jak dla mnie szkoda miejsca na półce na ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się cieszę, że tego tytułu nie zakupiłam. Nie czytało się go źle, ale gdybym sama wydała na niego pieniądze, to najprawdopodobniej bym tego żałowała. :)

      Usuń
  7. O, to jestem kolejną osobą, która nabrała się na obyczajowe okładki. Filmu nie widziałam, a od premiery chodziła za mną ta manga, ale właśnie jako jakaś sympatyczna, spokojna obyczajówka, a teraz będę musiała przemyśleć zakup.
    Dawno nie zaglądałam na mangowe blogi, bo problem miałam z czasem, a potem z motywacją i nastrojem, ale znów się przekonuję, że zcytanie recenzji jednak się przydaje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witamy w klubie! XD
      Najpierw faktycznie rzuć okiem na film, jeśli historia Ci się spodoba, to będziesz mogła sobie ją "rozszerzyć" wersją papierową. :)
      Super, cieszę się, że recenzja się przydała! <3

      Usuń