środa, 2 października 2019

"Księga Vanitasa" – recenzja

Pierwszy raz z twórczością Jun Mochizuki miałam styczność parę lat temu – zdecydowałam się wtedy na zakup całej serii mangi "Pandora Hearts". Zachęcona i niezwykle podekscytowana ogromem pozytywnych recenzji i westchnień nad tym dziełem, bez większego wahania postanowiłam w nie zainwestować. Po paru początkowych tomach jednak mój zapał opadł, pozostawiając po sobie jedynie zawiedzione oczekiwania. Tak, jak wielu ludziom, których opinia o mangach jest dla mnie ważna przy moim własnym planowaniu zakupów, "Pandora Hearts" straszliwie się spodobała – mnie straszliwie zawiodła. Nie potrafiłam odnaleźć w niej "tego czegoś", co byłoby w stanie ująć mnie za serce, a historia wydała mi się chaotyczna i mało emocjonująca. Z tego powodu może więc zdziwić Was fakt, że dzisiaj przychodzę z recenzją kolejnego tytułu tej samej autorki – "Księgi Vanitasa", która już od jakiegoś czasu dostępna jest dla polskiego czytelnika. Powodów miałam kilka, najważniejszym jednak z nich była ciekawość: czy inna seria od Jun Mochizuki będzie miała szansę mi się spodobać, czy też po prostu nie po drodze jest mi z tą autorką? Z tym pytaniem w głowie sięgnęłam po pierwszy tomik "Księgi Vanitasa" i... jestem niesamowicie zadowolona, że dałam temu tytułowi szansę.


Tytuł: Księga Vanitasa
Autor: Jun Mochizuki
Gatunek: shounen, fantasy, steampunk
Wydawnictwo: Waneko 
Data wydania: grudzień 2016 (tom pierwszy)
Cena okładkowa: 19,99 zł 
Ilość tomów: 6+

Opis z tyłu tomu:
Mechaniczny grymuar, który rozsiewa wśród wampirów klątwę... Czy otworzysz jego karty? Tryby opowieści, uruchomione Księgą Vanitasa, powoli zaczynają się obracać.


Na prośbę swojego dawnego nauczyciela, wywodzący się z prowincji wampir imieniem Noé wyrusza w podróż do Paryża, aby zbadać pogłoski o Księdze Vanitasa – przeklętym grymuarze, którego ogromna moc jest w stanie sprowadzić zagładę na cały jego gatunek. Zadanie to udaje mu się zrealizować szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał; na pokładzie ogromnego sterowca, którym zmierza do stolicy Francji, ma miejsce przedziwny incydent. Noé jest świadkiem, jak tajemniczy młodzieniec za pomocą Księgi Vanitasa uwalnia od klątwy znajdującą się na statku wampirzycę. Poznanie jego motywów również nie ułatwia zrozumienia całego zajścia – co mają oznaczać słowa "Przysięgam, że was ocalę, wampiry!", wypowiedziane przez zwykłego śmiertelnika, używającego grymuaru do celu zgoła innego, niż ten, do jakiego został stworzony? I jakie są jego powiązania z baśniowym wampirem błękitnego księżyca, twórcą księgi, którego imieniem się tytułuje?


Do lektury "Księgi Vanitasa" z opisanych przeze mnie wcześniej powodów podchodziłam bardzo ostrożnie. Nie wyrobiłam sobie żadnych oczekiwań związanych z tą serią, żeby później nie okazało się, że manga nie może im sprostać. Możecie więc wyobrazić sobie moje zaskoczenie i radość, kiedy już od pierwszych stron manga zdołała nie dość, że mnie zainteresować, to jeszcze rozbawić! Przez te pięć tomów miałam okazję dokładnie przyjrzeć się temu, jak sprawnie Jun Mochizuki potrafi prowadzić fabułę swojej nowej mangi – nie brakuje w niej miejsca na akcję, ale czytelnik nie czuje się przez nią przytłoczony. Historia jest dobrze rozplanowana pod względem zarówno szybszych momentów jak i tych, podczas których możemy od nich odetchnąć i fabuła albo rozluźniana jest za pomocą jakiejś humorystycznej wstawki (a one naprawdę bawią!), albo jakichś przepięknych kadrów ukazujących ulice alternatywnego Paryża. Widać w tym wszystkim radość z procesu tworzenia autorki, a także jej urocze zafascynowanie Francją, które ukazuje nam się na każdym kroku – w "Księdze Vanitasa" pojawia się mnóstwo nawiązań do francuskiej kultury i historii. I o ile obecność charakterystycznej architektury może mało zaskoczyć (w końcu akcja rozgrywa się w Paryżu), tak autorka poprzez wplecenie w swoją historię maleńkich, z pozoru nieistotnych drobiazgów, zdołała stworzyć naprawdę przekonujący swoją prawdziwością klimat. I tak na przykład możemy w ramach ciekawostki dowiedzieć się co nieco o francuskich ciastach lub po prostu być świadkami rozmowy bohaterów o projektach wież Gustave'a Eiffela i Julesa Bourdaisa. Widoczna jest w tym niezwykła dbałość o szczegóły, bez której ten paryski klimat nie miałby szans być aż tak żywy.


Kolejnym ogromnym atutem mangi są jej bohaterowie. Nie przesadzę, jeśli powiem, że żadnego z nich nie udało mi się znielubić (o ile nie takie właśnie było zamierzenie autorki). Działania każdej postaci uzasadnione są konkretnymi motywami, co sprawia, że nawet na bohaterów próbujących przeszkodzić Noému i Vanitasowi nie możemy spojrzeć w sposób zero-jedynkowy, opisując ich poczynania jako "złe" lub "dobre". Każdy charakter, nawet ten mniej ważny, ma wiele do zaoferowania i potrafi wzbudzić ciekawość i sympatię czytelnika. Na tle tego wszystkiego najciekawiej oczywiście wypada nasza dwójka głównych bohaterów, którzy w tej roli spisują się znakomicie. Noé na pierwszy rzut oka może wydawać się mniej interesujący, ponieważ jest zdecydowanie bliższy czytelnikowi, a oprócz tego nie brakuje w nim cech sympatycznego, głównego bohatera, który ma jakoś zespoić swoją osobą całą historię. Wiecie o czym mówię, prawda? O typie pociesznej, męskiej postaci, która ekscytuje się na widok Paryża czy też swojego ulubionego kruchego ciasta z jabłkami. I chociaż w historii naszego wampira z prowincji nie brakuje tajemniczości i przemilczanych jeszcze, istotnych wydarzeń, tak Vanitas w swojej skrytości i dziwacznych motywach pobija go o głowę. Już od początkowych stron, przy wielu jego słowach czy też czynach zadajemy sobie pytanie – dlaczego? Dlaczego zwykły śmiertelnik przyjął imię baśniowego Vanitasa? Co więcej, dlaczego posługuje się nim właśnie w celu zbawienia wampirów, a nie sprowadzenia na nie katastrofy, co było celem twórcy księgi? Podczas lektury tych pięciu tomów dowiadujemy się o naszych bohaterach wielu rzeczy, ale wtedy na światło dzienne wychodzi jeszcze więcej informacji, które wywołują kolejne pytania. Brak w tym wszystkim jednak chaosu i nieporządku, który pamiętam z "Pandora Hearts", a więcej konkretów i przyjemnego, miejscami nawet beztroskiego nastroju.


W recenzji tego tytułu nie można nie wspomnieć o przepięknej kresce Jun Mochizuki, która przez lata niesamowicie się rozwinęła. Patrzenie na jej rysunki to czysta przyjemność i jestem ogromną fanką ilustracji, które autorka wykonała w kolorze – są po prostu prze-pię-kne. Spójrzcie tylko na obwoluty i spróbujcie oprzeć się tym niesamowitym kolorom i drobiazgowości autorki do oddania każdego szczegółu postaci i tych ornamentów... nie da się. Po prostu się nie da i muszę się przyznać, że to właśnie ilustracje znajdujące się na obwolutach ostatecznie przekonały mnie, że z nową mangą Jun Mochizuki chcę się zapoznać. W środku również jest fenomenalnie i widać to szczególnie wtedy, kiedy mangaka oddaje się paryskiej architekturze, a robi to tak wprawnie, że jej ilustracje potrafią swoim kunsztem zaprzeć dech w piersiach. Naprawdę, nieraz zastanawiałam się, ile czasu autorka i jej asystenci musieli poświęcić niektórym kadrom; jakkolwiek nie brzmiałaby odpowiedź, był to czas zdecydowanie dobrze wykorzystany.


Na to, że po każdy kolejny tomik sięgałam z uśmiechem na twarzy miało jednak wpływ więcej czynników niż sama jego zawartość. Oczywiście, jest ona w tym wszystkim aspektem zdecydowanie najważniejszym, ale choćby manga była nie wiadomo jak dobra, a wydanie byłoby okropne, nie dałoby się jej czytać z przyjemnością. Jeśli chodzi o to, jak manga prezentuje się na pierwszy rzut oka, wydawnictwo Waneko wywiązało się ze swojego zadania: tomiki wyglądają pięknie i przykuwają wzrok – głównie za sprawą genialnych ilustracji, ale jestem także wielką fanką decyzji o zastosowaniu lakieru wybranego, który jeszcze bardziej uwypukla bogactwo każdego rysunku. Do spraw tłumaczenia i czyszczenia onomatopei nie mam żadnych uwag, muszę jednak przyczepić się do jednej literówki, która na nieszczęście znalazła się na... skrzydełku obwoluty. Strasznie mnie to zabolało, bo o ile na literówki znajdujące się w środku patrzę jeszcze z lekkim przymrużeniem oka, tak... na obwolucie? To boli prosto w serduszko.
Jakość druku również momentami zawodziła – w niektórych spośród moich pięciu tomów zdarzało się, że tusz był rozmyty i wychodził ze swoich konturów. Wyglądało to mało estetycznie i bolało tym bardziej, im piękniejszy kadr na tym ucierpiał. Nie zdarzało się to jednak na tyle nagminnie, żebym była na to bardzo zła, niesmak jednak pozostał, szczególnie, kiedy efekt ten połączył się z tak dobrze znanym kolekcjonerom mang "łupieżem", od którego "Księga Vanitasa" nie zdołała niestety się uchronić.

 

Po lekturze pięciu tomów "Księgi Vanitasa" jestem z tej serii niesamowicie zadowolona. Nie sądziłam, że wzbudzi ona we mnie takie zainteresowanie i będzie w stanie rozbawić tak wiele razy, przez co spędzony przy niej czas będzie aż tak przyjemny. Na pewno będę kontynuować jej kolekcjonowanie i z niecierpliwością wyczekuję dalszych przygód Noégo, Vanitasa, i reszty przesympatycznych bohaterów, których miałam okazję do tej pory poznać.

Co Wy sądzicie o tym tytule? ^^


Za tomiki recenzenckie dziękuję wydawnictwu Waneko!

14 komentarzy:

  1. To ja miałam trochę odwrotnie z tym, że pokochałam animowaną wersję Pandora Hearts (aczkolwiek nigdy nie zdecydowałam się na zajrzenie do mangi), a po kilku czy kilkudziesięciu rozdziałach Vanitasa zupełnie nie mogłam się wciągnąć w tę opowieść. Ale kreska jest jedną z najpiękniejszych jakie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anime nie obejmuje chyba całości fabuły z mangi? Z tego co patrzę, to ostatni tomik wydany został w Japonii w 2015, a anime jest z 2009, także skoro spodobał Ci się ten tytuł, to jeszcze jest co odkrywać. :D
      Muszę spróbować przeprosić kiedyś Pandorę i dać jej jeszcze jedną szansę – może moje odczucia się zmienią. Ale gdzie tu znaleźć czas na tyle tomów...

      Usuń
    2. Anime kończy się w momencie w którym akcja dopiero się rozkręca

      Usuń
    3. Fakt, anime jest bardzo urwane, ale podobno to było takie anime reklamowe dla mangi.

      Usuń
  2. Pandora Hearts mnie odrzuciło właśnie ze wzg. na chaos. Zastanawiałam się nad księgą ale obawiałam się kolejnej porcji chaosu od autorki. Skoro go nie ma to może w takim razie się skuszę. Tylko gdzie ja to upchnę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już nie mam gdzie upychać, także w pełni rozumiem ten problem. :D
      Vanitas ma klimat zdecydowanie bardziej beztroski od Pandory i to mnie w nim urzekło – przy Pandorze się męczyłam, a przy Vanitasie dobrze bawiłam i relaksowałam. ^^

      Usuń
  3. Cieszę się że przynajmniej księga Vanitasa przypadła Ci do gustu :D Uwielbiam obie serie Mochizuki, ale w sumie masz trochę racji w stwierdzeniu że Pandora jest bardziej chaotyczna(a przynajmniej bardziej poplątana) A tak wg przeczytałas ostatecznie wszystkie tomy?
    Klimat Paryża wyszedł autorce wspaniale. Pod względem wizualnym widać jak duże zrobiła postępy w rysowania, początek Pandory a to co tworzy teraz to niebo a ziemia :)
    Uwielbiam bohaterów, reakcje Noe są wspaniałe, przypomina mi moją przyjaciółkę która w podobny sposób zachwyca się wszystkim ;) Ale Vanitas zdecydowanie kradnie większość kadrów,strasznie ciekawi mnie jego przeszłość
    Stanęłam w kupowaniu na czwartym tomie by móc potem zrobić maraton czytelniczy ale nie wiem czy dotrwam w tym postanowieniu do siódemki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lektura Vanitasa utwierdziła mnie w przekonaniu, że powinnam jednak dać znowu szansę Pandorze. Wiadomo, gusta się zmieniają, a może też źle podeszłam do tej serii (męczyła mnie, a mimo to w parę dni pokonałam wszystkie tomy). I już chyba tym nawiasem odpowiedziałam na Twoje pytanie, ale tak – mam na półce całość serii. :D
      To prawda, dla porównania otworzyłam sobie przy pisaniu recenzji pierwszy tomik Pandory – już w niej widać sporą różnicę między pierwszym tomem a ostatnim, a Vanitasem autorka pokazała takie bogactwo swojego warsztatu, że aż miło się na to patrzy. ^^
      Haha, powodzenia! Będzie ciężko, to prawda, ale za to fajniej będzie się czytało. :>

      Usuń
  4. Kiedy zapowiedzieli PH to internet zawrzał i zachęcona tym odzewem zaczęłam sama zbierać, ale odpadłam na chyba 6 tomie (łącznie kupiłam 12). Z tego też powodu nie sięgnęłam po Księgę, choć kilka osób mi mówiło, że jest zdecydowanie lepsza. Jednak istnieje bardzo niewielka szansa, że skuszę się właśnie na ten tytuł :x.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie byłam w stanie do tej pory zrozumieć fenomenu Pandory, ale Księga Vanitasa bardzo mi się podoba. Jest taka niewymuszenie urocza i prosta (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) w porównaniu z PH. No i ta kreska, ta kreska tak pięknie ewoluowała! Jest na co patrzeć. :D

      Usuń
  5. Kreska jest przepiękna (a okładki to w ogóle cudo!), a sama historia prezentuje się naprawdę ciekawie! Wampiry to średnio moje klimaty, ale może kiedyś sięgnę po tę mangę.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie uważam się za wielką fankę wampirów i sama ich obecność nie przyciągnęłaby mnie do tego dzieła, ale naprawdę warto!

      Usuń
  6. Będę musiał w końcu kupić czwarty tom...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czwarty ma najpiękniejszą ilustrację na obwolucie!

      Usuń