Nie wiem nawet, co mogłabym napisać na swoje usprawiedliwienie, zarówno jeśli chodzi o moje zaniedbanie z comiesięcznymi podsumowaniami mangowych zakupów i "Alkuszowych rozkmin" w ogóle, jak i nieobecnością na Waszych blogach. Nie wiem też, czy w przyszłości ta sytuacja się poprawi – ale żeby nie wchodzić w jakiś niepasujący do obecnego świątecznego okresu nastrój, oświadczam że żyję i nawet jeśli nie podejrzewam poprawy regularności ukazywania się notek na blogu, tak raz na jakiś czas postaram się coś opublikować!
Nie przedłużając – zapraszam Was na zbiorcze podsumowanie dwóch jesiennych miesięcy, które okazały się bardzo różnorodne jeśli chodzi o mangi, które dołączyły do mojej kolekcji.
Rany, tak strasznie się cieszę z kolejnego dzieła Inio Asano na polskim rynku! I jeszcze jest to "Dobranoc Punpunie",
do tej pory ciężko mi w to uwierzyć! Myślę, że mogłabym długo rozpływać
się nad tym tytułem, zarówno jeśli chodzi o stronę fabularną jak i
rysunkową, więc powiem krótko – kupcie to. Warto.
Dłuższą
chwilę chciałabym poświęcić kwestiom czysto technicznym. Posiadam wersję
w twardej oprawie i "Dobranoc Punpunie" jest mangą drogą, drogą i
niekoniecznie na tyle pięknie wydaną, by była tych pieniędzy warta. I
mówię to z żalem, bo miałam wielkie nadzieje związane z jej fizyczną
prezencją. Największym problemem dla mnie jest często pojawiający się
rozmazany tusz w środku – momentami prezentuje się to naprawdę nieciekawie. Jak dla mnie cena
wynosząca 65zł powinna wykluczać już możliwość na znalezienie jakiegokolwiek tego typu "kwiatuszka" w środku. Dodana do pierwszego tomu zakładka też nieszczególnie mi się
spodobała, bo jest jakaś taka strasznie niewymiarowa: chociaż oczywiście
miło, że jakiś dodatek w ogóle się pojawił. Zbieranie serii na pewno będę kontynuowała, bo w końcu
to Punpunek, ale ostateczna jakość wydania mnie boli – chociaż ciężko stwierdzić, na ile cena podyktowana jest samą licencją, tak uważam ją za mocno wygórowaną.
Momentami przez myśl przechodzi mi bluźniercze marzenie, że już chyba
wolałabym "Punpuna" w standardowym wydaniu po dwadzieścia złotych za tomik, co
chyba dobrze podsumowuje moje odczucia. Bo, o ironio, jeśli chodzi o "Dziewczynę znad morza", żadnych takich problemów sobie nie przypominam.
Nie wiem, czy pamiętacie (sama nawet nie pamiętam, czy kupowanie tomików podstawowej serii to były czasy pisania tego bloga, czy nawet wcześniejsze!), ale darzę "Hetalię" sporym sentymentem. Bardzo ucieszyła mnie informacja, że Studio JG wyda kontynuację, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, bez wahania zakupiłam tomiki, które zdążyły już na tamten moment wyjść. Lubię tę serię, bo jest świetnym poprawiaczem humoru na nudne, dłużące się wieczory, chociaż sprawdza się to tylko w odniesieniu do połowy każdego tomu – strasznie nudzą mnie wątki o starożytnym Rzymie. Podobnie było u mnie z Chibitalią wiele lat temu; zdecydowanie bardziej wolę późniejszą historię. Mam też mieszane uczucia co do zastosowania w tomach białego papieru – jeżeli otworzyliście kiedyś któryś z podstawowych, wydanych już dobre parę lat temu tomów "Hetalii", to pewnie wiecie, o czym mówię: o tym charakterystycznym, szarawym papierze, który rzadko spotkać można w mangach. Ja byłam fanką tego zabiegu mimo całej świadomości jego mniejszej żywotności, i chociaż nie mam nic przeciwko "Hetalii" na białym papierze, tak razi mnie w oczy ta różnica, bo na półce jest ona strasznie widoczna – nowe tomiki są po prostu wyraźnie cieńsze od starych. Oprócz tego jednak moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne – hej, w końcu to "Hetalia"! Będę sobie pomalutku kupowała kolejne tomiki, zadowolona, że w końcu po tylu latach doczekaliśmy się kontynuacji.
Nadrobiłam sobie w końcu "Made in Abyss" i... jest to chyba tytuł, z którym mam najbardziej love-hate relację, jaka kiedykolwiek przydarzyła mi się przy lekturze jakiejkolwiek mangi. Bo nie, dzieci nie są seksowne. Nie mam nic przeciwko zdrowej nagości, ale z każdym kolejnym tomem ilustracje na okładkach tej serii są coraz gorsze i już przyzwyczaiłam się, że tę mangę jako jedyną czytam w obwolucie (nawet, gdy nie muszę, bo akurat robię to w samotności...).
Ale żeby powiedzieć coś o fabule, a nie ciągle poruszać ten sam temat w każdym mangowym podsumowaniu, w którym pojawia się ten tytuł – w tych tomach pojawiają się pierwsze różnice w porównaniu z historią znaną nam z anime (chociażby sam trening z Ozen i to, co po nim następuje). Historia robi się też coraz bardziej ciekawa i mroczna, także nie mogę doczekać się kolejnych tomów, bo piąty skończył się w takim momencie, że człowieka dosłownie zżera ciekawość! Niestety manga nie uchroniła się od łupieżu i nierówności jeśli chodzi o nasycenie czerni na poszczególnych stronach (jedna potrafi być ciemniejsza, podczas gdy na drugiej mamy już do czynienia z szarością), co mnie zabolało, bo jestem wielką fanką rysunków autora, a takie techniczne niedociągnięcia przeszkadzały mi w pełni się nimi cieszyć.
Jeśli już o rysunkach mowa – spójrzcie tylko na ilustrację na obwolucie trzeciego tomu! Aż ciężko od niej oderwać wzrok!
Im dalej w las, tym większe problemy mam też z "Ku twej wieczności". Uważam za sporą przesadę to, że w tej serii co rusz któraś z postaci umiera – naprawdę, w pewnym momencie moje spojrzenie na bohaterów zmieniło się z "Och, to ciekawa postać!" na "Ech, pewnie za parę stron umrze". Poza tym, sytuacja ta uwydatnia tylko wszystkie wady Niesia jako głównego bohatera – nie jest on w żadnym stopniu interesujący. Dodatkowo, w dalszych tomach w moim odczuciu zbyt dużo jest wszelakich walk: owszem, czasem miło na nie popatrzeć, ale niestety z całym szacunkiem do autorki, nie uważam, żeby wychodziło jej to na tyle spektakularnie, żeby poświęcać tej kwestii aż tyle czasu (chodzi mi głównie o aspekt wizualny). Zdecydowanie bardziej podobała mi się strona obyczajowa w tym tytule, szczególnie ta z początkowych tomów. Teraz poważnie zastanawiam się, czy kontynuować zbieranie tego tytułu, bo końca serii niestety nie widać, a całość prezentuje się coraz mniej ciekawie. Ale może po prostu "Ku twej wieczności" mi się przejadło, bo te cztery tomy przeczytałam jeden po drugim w dwa dni... najwyraźniej powinnam od tej pory czytać je na spokojnie i w dłuższych odstępach czasowych.
Skusiłam się także na tak zachwalany przez wszystkich "Given" i... nie wiem. Ciężko mi nawet cokolwiek napisać o tym tytule – teoretycznie rozumiem, co wielu osobom, których blogi regularnie podglądam, mogło spodobać się w tej mandze, ale na mnie nie robi to większego wrażenia. Ani bohaterowie, ani fabuła nieszczególnie mnie do siebie przekonują, chociaż muszę przyznać, że jako człowiek niemający wiele do czynienia z muzyką (w kwestiach technicznych), w tych czterech tomikach dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy. Na ten moment trudno mi powiedzieć, czy będę kontynuowała swoją przygodę z tą serią – może, gdy natrafi się jakaś przyjemna promocja. Pożyjemy, zobaczymy.
Lubię Kou Yonedę i jest ona jedną z moich ulubionych autorek yaoi, więc kwestią czasu było, aż kolejne jej serie znajdą się w mojej kolekcji. Zacznijmy może od "Op", które, co ciekawe, yaoi nie jest. Byłam strasznie ciekawa, jak autorka poradzi sobie z innym gatunkiem, w który nie będzie próbowała (a przynajmniej na razie nie próbuje) wplatać BL. I muszę przyznać, że radzi sobie bardzo dobrze! "Op" ma wszystko, czego potrzebuję w mandze, żeby mnie zadowoliła – jest zabawne, postacie są interesujące, a rozwiązania kolejnych detektywistycznych zagadek wcale nie są takie oczywiste. Z niecierpliwością czekam na kolejny tomik!
I w końcu "Marcowy lew" – moje chyba największe odkrycie mangowe przy okazji wrześniowych zakupów. Ta seria jest naprawdę cudowna: grzeje serduszko jak mało która manga, przysięgam! Jeszcze w połączeniu z tą przeuroczą kreską... nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że póki co jestem "Marcowym lwem" zachwycona. Co prawda shogi samo w sobie mało mnie interesuje, więc znajdujące się co rozdział strony zapchane wręcz maleńkim tekstem dotyczącym zasad i ciekawostek tej gry nie zaskrobiły sobie mojej sympatii. W samej jednak historii podane jest to w na tyle strawnej formie, że autorce nie udało się jeszcze mnie tym zanudzić (a wbrew pozorom to spore osiągnięcie!). Cieszę się, że całkiem spontanicznie dałam tej serii szansę i na pewno będę kontynuowała jej zbieranie.
Ostatnie tomiki w tym podsumowaniu to mój późniejszy nabytek – nie wiem, czy pamiętacie, ale w październiku wydawnictwo Kotori ogłosiło całkiem przyjemną promocję na dotychczas wydane tomy "Złamanych Skrzydeł". Postanowiłam skorzystać z tej okazji, bo był to jedyny tytuł Yonedy, którego w swojej kolekcji jeszcze nie miałam. I muszę powiedzieć, że ze swojej decyzji jestem bardzo zadowolona – o ile nie jestem wielką fanką hardkorowych yaoi, tak po prostu aspekt psychologiczny tej mangi mnie zachwyca. Podczas lektury zdążyłam też zżyć się z bohaterami i teraz pozostaje mi tylko oczekiwanie w cierpieniu na kolejny tom...
I to tyle w dzisiejszym podsumowaniu!
W tym miesiącu do mojej kolekcji również dołączyło kilka nowych tomów, ale o nich napiszę więcej w kolejnej notce – która, mam nadzieję, pojawi się już na czas. Póki co, chętnie dowiem się, co Wy porabialiście przez moją nieobecność i jakie tomiki trafiły do Waszych kolekcji. Więc, już tradycyjnie:
Jak tam u Was we wrześniu, październiku i listopadzie? ^^
Twój wpis nieźle podsumuje dlaczego ja sama nigdy nie mogę się zebrać żeby kupić / zacząć zbierać jakąś mangę - bo robią się słabsze bądź poziom im się waha, ale głupio tak zakończyć zbieranie po na przykład 6 z 10 tomów ^^
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie kwestia Punpuna - w sensie, czy w całym nakładzie są takie problemy z rozmazanym tuszem itp. czy to niestety Ty dostałaś taki felerny egzemplarz. W pierwszym przypadku wydawnictwo powinno było poinformować o tych wadach, w drugim może Ty mogłabyś to zgłosić do wydawnictwa, nawet niekoniecznie jako reklamację.
Co do Given mogę napisać tylko, że manga jest ładniejsza od anime. I ogólnie jakimś sposobem cała historia w mandze lepiej się czyta, niż się ją ogląda w anime.
To mi w sumie nie jest głupio zakończyć jakąś serię, ale potem denerwuje mnie, że w ogóle wydałam na nią pieniądze, a mi się nie spodobała. :D
UsuńJeszcze nie znalazłam chwili, żeby przeczytać drugi tom Punpuna, ale przekartkowałam mój egzemplarz i na razie nie zauważyłam takich problemów jak w pierwszym. W kolejnym podsumowaniu na pewno dam znać co i jak.
O, to dobrze wiedzieć, dzięki! Chociaż anime ma tę zaletę, że można tam zaszaleć z muzyką, a co by nie było, to właśnie główny wątek tej historii. ^^
Wesołych świąt!
A u mnie przez te miesiące prawie nic, tylko trzy tomiki Emmy z drugiej ręki i LN-kowe All You Need Is Kill wyszperane w taniej książce xD
OdpowiedzUsuńStąd planuję tylko kiedyś na pewno Hetalię, bo też mam do niej duży sentyment (zwłaszcza o tej porze roku, z jakiegoś powodu to dla mnie bardzo świąteczna seria xD), ale najpierw chyba wreszcie by się przydało skompletować pierwszą serię, bo mam tylko nieparzyste tomiki xD Szkoda, że ta nowa ma inny papier, może i tamten ze starej był słabej jakości, ale miał swój urok.
Ewentualnie jeszcze Given i Złamane skrzydła, bo o obu słyszałam masę dobrych rzeczy. No i jest ten Punpun, z jednej strony z dziełami Asano miałam jak do tej pory same pozytywne wrażenia, ale z drugiej jak do tej pory czytałam tylko jego zbiory opowiadań i nie jestem pewna, jak by mi podeszła dłuższa forma. Tak że ostatecznie każdy z tych trzech tytułów najpierw chciałabym nadczytnąć, żeby się nie pakować na ślepo, a z moim czytaniem mang bywa różnie xD
I w ogóle to wesołych świąt ^^
Zazdroszczę Emmy, zawsze chciałam kupić, a jakoś nigdy nie natrafiła się okazja. :D
UsuńJa parę lat temu dorwałam LNkę All you need is kill w Biedronce za dyszkę, także rozumiem radość że znaleziska. ^^
Też podobał mi się tamten papier. Nowy prezentuje się dobrze, ale jak już pisałam, ta niekonsekwencja mi przeszkadza na półce. Chociaż czyta się przyjemnie!
Złamane skrzydła polecam! Given średnio, ale inni chwalą, także może warto spróbować. :D
Polecam bardzo Punpuna, mnie dużo bardziej podobają się dłuższe historie Asano niż opowiadania! Osobiście Osiedle Promieniste średnio przypadło mi do gustu, a już Solanin czy Dziewczyna znad morza dużo bardziej. Dla mnie Asano rozwija skrzydła dopiero przy dłuższych seriach. ^^
Wesołych świąt! <3
Kiedy zobaczyłam projekt okładki Punpun'a miałam takie "łaaaaat". Wyjątkowo brzydko to wygląda. O ile zniosłabym ją jako tako, tak ten polski tytuł totalnie krzywdzi moje oczy... wtedy też postanowiłam, że jeśli kupię, to wersję anglojęzyczną. Ponadto, jak zaczęłam słuchać opinii, co do samego wydania, to tym bardziej nie żałuję decyzji.
OdpowiedzUsuńHetalia to taki staroć, że sama od kilku lat zastanawiam się, gdzie wsadziłam swoje tomiki. W tzw między czasie zdążyły przeprowadzić się czterokrotnie xD.
Po Made in Abyss wciąż nie sięgnęłam, chociaż stoi na mojej półce. Chyba trzeba mieć na to nastrój, podobnie jak do anime. Długo zwlekałam, byłam pewna, że to nie dla mnie tytuł a jednak niebezpiecznie mnie kupił :O!
A mnie w końcu po wieeeelu latach udało się uzbierać Honey&Clover od Umino *O*. Jakimś niesamowitym fartem na BD wpadł 8 tom, który od daaaawna był wszędzie niedostępny. Po Marcowgo lwa również muszę sięgnąć, bo lubię styl autorki. Powinno mi się podobać :D.
Yaoice wciąż nie dla mnie :<.
A dla mnie okładka jest w porządku... nie wiem, od początku nie czułam do niej ani szczególnej antypatii, ani też sympatii. Jest minimalistycznie, na żywo też wygląda lepiej, więc jest okej. Ale to kwestia gustu. :D
UsuńJeju, moje tomiki "Hetalii" to też takie mini-antyczki, że aż mnie to rozczula. ^^
Oj tak, na "Made in Abyss" trzeba mieć ochotę, ale przede wszystkim trzeba być przygotowanym psychicznie na to, co możemy w środku znaleźć. XD
Gratulacje! Nie znam tego tytułu, ale po tym, co autorka pokazała mi w swoim "Marcowym lwie", chętnie sięgnę po wersję papierową, gdyby któreś polskie wydawnictwo się nim zainteresowało. ^^
To tak jak u mnie. Nie potrafię znaleźć wśród wydawanych obecnie żadnego dla siebie. ;/ Może kupię "Mnicha i pająka", bo nawet jeśli będzie mierny, to jest szansa, że będzie można się pośmiać. No i nieczęsto mamy w Polsce jakieś tytuły z ludźmi-potworkami, a ja całkiem lubię. :D
Aż mi głupi że dopiero komentuję, jakoś mi umknęło że nic tu nie napisałam
OdpowiedzUsuńPo tym co piszesz o wydaniu Punpuna jednak zdecyduję się na miękką wersję :( Może dobrze, przynajmniej nie zbankrutuję
Kuzyn zaczął kupować Made in Abyss więc będę mogła w końcu to przeczytać :D
Do Given miałam podobne odczucia po anime, niby było ok ale niezbyt polubiłam bohaterów i w samej fabule też trochę mi brakowało tego czegoś. Kiedyś pewnie zainwestuję w tomiki ale jeszcze trochę poczekają w długiej kolejce tytułów.
Op bardzo chciałam kupić ale jakoś zawsze mi wylatuje z głowy przy zakupach
Marcowy lew jest cudowny, zgadzam się stuprocentowo :)
Ja właśnie zabieram się za nadrabianie komentowania blogów innych, nawet mi nic nie mów. :D
UsuńNa pewno uda Ci się taniej dorwać w takim razie! Ostatnio wyczaiłam, że na Arosie są także tytuły od Kotori, w tym także Punpun w miękkiej okładce. >:D
Daj znać, jak Ci się "Made in Abyss" spodobało!
Ja też zawsze zapominałam o "Op". XD Niepozorny tomik, ale cieszy. ^^
<3